Thursday, August 30, 2007

Metro. 2 de octubre.
Odepchnalem niechciane mysli porannej masturbacji. Onanizowanie sie po przebudzeniu jest niczym papieros o poranku: z poczatku przyjemne, z czasem przemienia sie w niechciany rytual. Odrzucilem przescieradlo pokryte zastyglym potem i zapachem starego alkoholu i oparlem glowe o konary lozka, przywolujac zaspale cialo do rzeczywistosci.
Poranny prysznic jest momentem puryfikacji ciala i umyslu, ktory pozwala wkroczyc w nowy dzien w swiezosci. Uwielbiam te chwile. Kapie sie czesto, zwykle rano, czasem przed wyjsciem do pracy, czy spotkaniem z kobieta. Odkrecilem zimna wode, by odsunac natretna chec samozaspokojenia i tkwilem pod biczem lodowatych kropli do momentu wyziebienia ciala.
Wycieralem plecy recznikiem jakbym chcial zedrzec pokrywajaca je skore. Lubie to uczucie. Lubie tez myc zeby. Po nocnej libacji i pocalunkach nieznanych kobiet, szoruje po szkliwie kilka minut, przyciskajac szczoteczke az do zaczerwienienia dziasel. Tana, studentka odontologii, z ktora spedzilem kilka pasjonujacych nocy mowi, ze to szkodliwe, ale mnie to nie martwi.
Czasami odwiedzam ja po pracy. Mieszka na drugim koncu miasta, spedzam poltorej godziny w zatloczonym, zatechlym metrze, scisniety miedzy spoconymi ludzmi, ktorzy wracaja do domow po upalnym dniu. Z poczatku ten smrod budzil we mnie niesmak, jednak przezyczailem sie z biegiem czasu. Zobojetnialem do tego stopnia, ze jest mi wszystko jedno czy funkcjonuje wentylacja, czy tez nie, czy czuc odor pijakow, mocz emerytow, czy pot grubych kobiet. Odcinam sie od zmyslow i rezyseruje w wyobrazni erotyczne sceny z dentystka.
Metro jest niczym seksualny targ pelny przycisnietych piersi i ocierajacych sie o biodra posladkow. Mierze wzrokiem glebokie dekoldy, lub orzezwiony wyobrazeniem erotycznych scen z Tana, przyciskam czlonka do zaokraglonych pup. Niektore kobiety to drazni, inne podnieca. Czasami zaciskaja dlonie na mych biodrach i rzucaja wyzywajace spojrzenia. Zdarza sie wychodzimy razem na kolejnej stacji i szukamy miejsca, by skonsumowac pozadanie. Podnieca mnie seks w metrze. Skowyt kobiecej rozkoszy zmieszany z hukiem przejezdzajacych wagonow powoduje, ze nie kontroluje popedu.
Spontaniczna milosc zrywa lancuchy monotonii, budzi poklady fascynacji i leku nieznania, pozwala szerzej otworzyc oczy. Zapachy kobiecych plynow, spermy, przepoconego ubrania, smrod hamulcow pociagu i odor metra, zmieniaja odczucie rozkoszy i wyzwalaja nieznane zapasy energii, nieodkryte poklady wrazliwosci. Doznanie warte biletu metra.
W niedziele nie ma tloku. Kilka kobiet wracajacych z rynku, troche szkolnej mlodziezy szukajacej wrazen miasta i pojedynczy starcy. Brak zebrakow pozwala przypuszczac, ze interes nie kwitnie tak jak w srodku tygodnia. Stacja o dzwiecznej nazwie Barranca del muerto swieci pustkami. Przybrudzone schody prowadza w glab metra. Robi sie duszno. Nieprzyjemny, zgnily zapach rozdraznia nozdrza. Podziemny swiat zyje swoim zyciem. Zapach pizzy, lukrowych ciastek i goracego pieczywa miesza sie z odorem metra, z ludzkim potem pozostawionym na poreczach schodow, oplutymi scianami i gumami przylepionymi do podloza. W metrze czlowiek sie poci. Gorace powietrze sprawia, ze dlonie staja sie sliskie, a splywajace po czole krople przyciegaja czasteczki kurzu i rozrzucone w powietrzu bakterie. Czuc okalajacy zewszad brod i odor pokrywajacej skore mazi.
Podziemie zbliza ludzi bardziej niz mogliby sobie to wyobrazic. Podnieca mnie ten komunalny wymiar relacji, swiadomosc przenikania cudzych komorek, kontaktu z wydzielinami, wydychanym powietrzem. Gorac wywoluje nadprodukcje plynow, prowokujac pocenie intymnych czesci ciala i przedstosunkowa lepkosc organow rozrodczych. Wzrasta pozadanie.
Patrze na spocone ciala, lepkie ubrania podkreslajace aspekty kobiecosci, material przylkniony do piersi i posladkow. W tej atomosferze seksualnosc wnosi sie ku szczytom. Otaczajace mnie kobiety sa wilgotne, zmeczone i pobudzone goracym powietrzem metra. Rozgladaja sie wokol, na ich twarzach rysuje sie pragnienie stosunku. Nabrzmiale piersi, lekko rozchylone uda, niczym niedomkniete drzwi, zapraszaja do wstapienia w ich progi. Kusi mnie pot i rozmazany makijaz. Opada aura nietykalnosci, wizerunek bogini ciosanej z marmuru, plastikowej lalki pucowanej bawelniana szmatka. Krople potu odslaniaja czlowieczenstwo, sprawiaja ze kobieta staje sie ludzka. Rozmazany makijaz rozbija fale perfekcyjnosci, zrzucajac ja z piedestalu olimpu w doliny realnego swiata.
Zmierzam w dol. Omijam zebrakow i zamykam uszy na skowyt jalmuzny, wpatrujac sie w stojaca naprzeciw postac. Znad brazowych kozakow wylaniaja sie umiesnione lydki. Spodnica ponetnie opina ksztalty nog i posladkow, szerokie plecy pokrywa zas plasz czarnych, kreconych wlosow. Stoi przede mna kobieta o krepej budowie ciala, silnych udach i umiesnionych ramionach. Nie widze jej twarzy, ale z postury wyglada na 35-40 lat. Przykuwaja ma uwage jej lydki. Mocne, niczym wyciosane z grafitu. Rusza ku stacji. Ciekawy wizerunku jej twarzy krocze za nia az do peronu. Nadjezdza metro. Ludzie zaczynaja napierac jeszcze przed zatrzymaniem wagonow. Otwieraja sie drzwi. Wychodzacy zderzaja sie z wchodzacymi, tworzy sie ogolny zgielk. Tlum wpycha mnie do wagonu przyciskajac do plecow sledzonej przeze mnie kobiety. Wdycham zapach jej wlosow.
Zamykaja sie drzwi metra. Odwraca glowe zniesmaczona sciskiem napierajacych cial. Splatamy spojrzenia. Moja twarz odbija sie w jej zrenicach. Brzydka, lecz pozadliwa. Spojrzenie zastepuje slowa. Przemieszczam dlon ku nabrzmialej piersi. Wkladam reke pod pache, ktora niczym kobiece krocze koi wilgotnym cieplem. Wycieram lepka skore w sweter okrywajacy jej plecy. Dotykam karku, ktory odpowiada mimowolnym dreszczem na uscisk nadgarstka. Splatamy usta, nie w romantycznej namietnosci, lecz zwierzecym akcie instynktu, ktory przyciaga nasze wargi, spaja jezyki, prowadzi do zmieszania smakow. Pod ziemia intymnosc nabiera innego znaczenia. Zwierzecosc i dzikie pozadanie determinuja zachowania. Milosc zrzuca przybranie namietnosci, dotykajac pierwotnych instynktow, obdartych z emocjonalnej skorupy piekna. Nie ma miejsca na wykwintne uczucie, lecz na seksualny poped i fizyczne zaspokojenie. Bez czerwonych szminek i koronkowej bielizny, bez zbednych kostiumow przyslaniajacych obraz rzeczywistosci. W metrze relacje miedzyludzkie zrzucaja kolorowe szaty, kapiac sie w pocie nagosci.
Podczas gdy ludzie wygladaja zblizajacej sie stacji, moja dlon zbliza sie ku jej kroczu. Dotykam uda, zaciskam palce na rozgrzanej pochwie. Odpowiada chwytajac paska mych spodni. Nie trzeba slow. Wychodzimy na przystanku Tacubaya. W chaosie tysiecy ludzi czlowiek staje sie niewidzialny. Chowamy sie w sanitarnym pomieszczeniu . Jest ciemno i ciasno, ciezko oddychac. Izbe wypelniaja szczotki, szmaty i pojemniki z chlorem. Odor zgnilizny miesza sie z zapachem dezynfekcji. Przywieramy do sciany. Dotykam wilgotnego, keistego krocza. Nakladam prezerwatywe, ona zdejmuje majtki. Won pochwy miesza sie z zapachem lateksu. Zar rozpala jej uda. Szukamy seksualnego rytmu, powolnie synchronizujac nasze ciala. Pot splywa po czole, powietrze staje sie ciezkie, zapach stechlizny, lateksu i chloru miesza sie z wonia seksu. 5 minut rozkoszy i po wszystkim.
Odrzucam w kat prezerwatywe. Jestem poklejony mieszanina wydzielin. Nie przeszkadza mi to. Jej tak. Przygladam sie jak niezrecznie wyciera husteczka krocze. Ulatuje won pozadania. Zapinam spodnie patrzac jak osusza uda z pokrywajacej mazi.
- Moglam wystawic ci rachunek - mowi pol zartem, starajac sie nalozyc majtki.
- Moglem cie zgwalcic - odpowiadam, obserwujac jak nieporadnie podnosi nogi, haczac obcasami o koronki bielizny. Porusza sie niezgrabnie, niczym drewniana kukla o mechanicznych ruchach i braku koordynacji. Wyglada jak poseksualna forma Pinokia.
- Moj maz by cie zabil.
Moja rzeczywistosc. 5 minutowy seks w brudnym metrze z niezaspokojona mezatka. Zapach spermy i dlonie poklejone lateksem. Tysiace ludzi wracajacych do domow. Ludzkie mrowisko pelne pospiechu i zgielku szczurzych krawaciarzy goniacych za sukcesem. Kobieta wplatujaca bielizne w obcasy i pisk hamulcow zblizajacego sie metra. Zachowania nieracjonalne, lecz instynktowne, wynikajaca ze zwierzecej natury ludzkiej jednostki. Zycie, bez teatralnych gestow i sztucznych usmiechow, bez zbednych, pozbawionych podstaw emocji i pustych, zapomnianych slow. Dziczeje. Z kazdym dniem oddalam sie od powszechnie przyjetego wizerunku cywilizowanego czlowieka. Odrzucam morale, ktore zmusza sumienie do analizy i oceny postepowan. Zamykam sie w waskim kregu instynktow, w rzeczywistosci cielesnych wrazen. Nie oceaniam wartosci, nie porownuje strat i zyskow. Liczy sie doznanie, okreslony moment zamkniety w terazniejszosci. Bez powodowanych skutkow, bez nastepujacych reakcji.
- Nie spytasz mnie o imie?
- Nie.
Po co zostawiac uchylone drzwi? Kontynuacja bywa zgubna. ¨i¨ nabiera tozsamosci po postawieniu nad nim kropki. Bez niej jest nieokreslonym znakiem, ktorego istoty trzeba poszukiwac w calosci kontekstu. Nie chce kontekstu, prawdy ktora by mogla przerazic. Szukam chwili, zaspokojenia instynktu, skupienia zmyslow na akcie terazniejszosci. Absolut zostawiam Platonowi, niech sie trudzi z nieosiagalna prawda. Pytanie zmusza do poszukiwania odpowiedzi. Kto pyta, nie bladzi, lecz kto nie bladzi, nie pyta. By zbladzic, trzeba miec cel wedrowki. Ja sie przechadzam.
- Moze sie kiedys zobaczymy - usmiecha sie na odchodne. Poprawia wlosy i podchodzi do zoltej lini peronu. Na nowo jest jednym z tysiecy podziemnych pasazerow zmierzajacych do obranego celu, anonimowa jednostka nie zwracajaca uwagi na tetniace wokol zycie. Jest tylko przejazdem. Dzwiek zblizajacego sie metra, widok pedzacych wagonow, swist hamulcow. Jedni wsiadaja, inni wychodza, kroczac za wskazujacymi kierunek strzalkami. Slychac stukot krokow. Patrze na zamykajace sie drzwi. Hipokryzja by bylo jechac tym samym metrem. Moj szlak sie krzyzuje z cudzymi, nie laczy.
Siadam na prowadzacych do wyjscia stopniach. Nikt ich nie uzywa. Obok tlum mezczyzn cisnie sie ruchomymi schodami. Przygniecieni do siebie przypominaja zamkniete w chlewie swinie. Przepychaja sie, bez slowa przepraszam, bez respektu dla innych. Zra i brudza. Racza sie kawalkami pizzy, chipsami z pikantym sosem i czekoladowymi batonikami. Wycieraja tluste palce w porecze schodow, rzucaja opakowania pod nogi i pluja gdzie popadnie. Cierpia na otylosc i problemy z krazeniem. Nieuczesani, niedomyci, o wylazacych ze spodni koszulach i niedopietych zamkach. Przesuwaja sie korytarzami metra niczym gbury. Bez gracji, bez usmiechu, w wyrazie wiecznego niezadowolenia. Urzednicy, pracownicy bankowi, sprzedawcy i budowlancy. Powolni, niezadowoleni, leniwi i przecietni. Mezczyzni wykastrowani z idealow, fotelowi kibice i bywalcy tanich barow ze striptizem. Czas plynie im na jedzeniu, wydalaniu i zmienianiu telewizyjnych kanalow. Przyzwyczajeni do miernosci, zazdrosni i zaleknieni. Zyja na kredyt. Egocentrysci o msciwych spojrzeniach. Ponizani w pracy, w domach odgrywaja sie na malzonkach. Wiecznie biadola, przybieraja maski zalosci i pokrzywdzenia, ciezaru losu osiadlego na ich karkach. Jednemu z nich przyprawilem rogi . Nie czuje zalu, nie mam wyrzutow sumienia.
Wyciagam papierosa. W metrze nie wolno palic, ale co z tego. I tak nikt mi nie zwroci uwagi. Policjanci sa zbyt leniwi by schodzic do peronow, a ludzie zajmuja sie soba, unikaja konfrontacji. Pale z nudy. Dla zabicia czasu i zajecia rak. Zaciagam sie dymem. Won tytoniu miesza sie z osiadlym na palcach zapachem lateksu. Moja dlon pachnie zuzyta prezerwatywa. Suchy, nieprzyjemny zapach drazni me nozdrza. Przekladam papierosa do lewej reki.
Oparty o sciane wagonu wsluchuje sie w stukot pedzacego metra. Stojaca obok starsza kobieta przyglada sie parze calujacych sie gimnazjalistow. Zastanawiam sie co mysli. Czy na widok mlodziezy przypomina sobie seksualne przygody z przeszlosci, czy tez denerwuje sie faktem, ze nie ustapiono jej miejsca. Jesli miala niedobor seksu, to pewnie sie wscieka na pochloniete soba dzieciaki. Stojacy za nia mezczyzna stara sie czytac gazete. Co chwile gubi tekst i trudzi sie w probie odnalezienia wersu. Ludzie jedza, sluchaja muzyki, lub rozpaczliwie rozgladaja sie za czyms co mogloby przykluc ich uwage. Boja sie ciszy. Przeraza ich chwila refleksji, bycia sam na sam z soba. Nie chca myslec. Dzialaja, odbieraja informacje, szukaja zewnetrznych bodzcow, ale wizja wewnetrznego monologu przyprawia ich o dreszcze. Dzieki bogu istnieja sprzedawcy. Zmieniaja sie co stacje. Przepychaja sie wzdluz wagonu oferujac pirackie plyty, gumy do zucia, ksiazeczki uczace asertywnosci, podreczne latarki i przeciwbolowe mascie. Zachwalajace produkty okrzyki mieszaja sie z dzwiekami przebojow wydobywajacych sie z zawieszonych na piersiach glosnikow. Cena niezmienna, 10 za gume, cd, czy skarpety. Taki konsumpcyjny komunizm. Od czasu do czasu trafia sie brzeczacy monetami slepiec, narkoman tarzajacy sie po potluczonym szkle, lub deklamujacy wiersze intelektualista. Moze i oni powinni ustalic stala stawke? Istny cyrk, ale wrazenia z czasem bledna. Czlowiek sie przezwyczaja.
Jest goraco. Staram sie oddychac wolniej, nie poruszac. Czuje sie niczym zimnokrwisty gad, ktory obniza puls w potrzebie zachowania energi. Manipulowanie oddechem na niewiele sie zdaje. Krople potu zaczynaja splywac po skroniach, dlon klei sie do poreczy. Wycieram reka spocone czolo. Gorace powietrze miesza sie z pokrywajacym me palce zapachem lateksu. Obserwuje pasazerow. Gorac dokucza wszystkim. Gruby mezczyzna zaczyna wachlowac twarz za pomoca gazety, pocac sie jeszcze bardziej przez niepotrzebnie wykonywane ruchy. Starsza kobieta rozpina guziki koszuli odslaniajac rozowe ramiaczka biustonosza. Jedynie na gimnazjalnej parze upal nie robi najmniejszego wrazenia, wymiana milostek pochlania ich do reszty. Zgrzyt hamulcow oznajmia o zblizajacym sie przystanku. Wiekszosc pasazerow tloczy sie ku wyjsciu, opada temperatura. Nastepna stacja Camarones, a stamtad juz tylko dwie przecznice dziela mnie od usmiechu Tany.
- Czesc skarbie
- Ladne kwiaty. Czemu tak pozno?
- Kochalem sie w metrze. Spotkalem kobiete, wymienilismy spojrzenia i wyszlismy na kolejnej stacji.
- Jak ma na imie?
- Nie wiem.
- Ladna?
- Nie. Brzydka
- Masz mine jakby to sie zdarzylo naprawde. Cos ci powiem: W metrze ludzie nie uprawiaja seksu. Mezczyzni, tacy jak ty, patrza pozadliwie na spocone ciala kobiet, wyobrazaja sobie przepelnione erotyzmem sceny, w ktorych kochaja sie w tunelu, czy tez pomieszczeniu na szczotki. Marza o ekscesach, o ktorych wstydziliby sie powiedziec dziewczynie, a niektorzy przegladaja playboya- ty nie. Jesli nie znasz imienia, a do tego jest brzydka, to nie musze sie martwic. Znaczy, ze ci sie podobam - mowi, kokieteryjnie unoszac brwi - Idz pod prysznic, bo nie mamy wiele czasu. Garnitur wisi w pokoju.
Zimne krople prysznica zmywaja ze mnie zmeczenie i skorupe brudu metra, ktora pokrywa me cialo. Czuje sie lekki, jakbym zrzucil z plecow przygniatajacy mnie ciezar rzeczywistosci. Racze sie opadajacymi strugami, oczyszczajacymi cialo i ducha kroplami, ktore skrapiaja me lopatki. Nabieram sil, wskrzeszam zapomniane poklady energi, odswiezam umysl i zrywam oplatajace go brudne mysli. Uwielbiam to uczucie, dotyk zimnych kropel, ktore zmywaja trudy podrozy, kurz mijanych szlakow. Wynurzam sie spod niewidzialnej pokrywy otoczenia, bakteri spolecznosci i zapachow miasta. Spogladam w lustro. Ota ja, ten prawdziwy, bez teatralnych masek i gestow. Czuje sie jakbym opuscil platonska jaskinie odbicia rzeczywistosci i spojrzal w oko prawdy.
Tylko co to jest prawda? Seks w metrze, pocalunek Tany, splywajace po karku krople? Kochalem sie z kobieta, wdychalem zapach chloru, sciskalem jej uda, delektowalem sie wonia jej wlosow. Oklamany przez zmysly? Moglbym przysiac, ze dzialo sie to naprawde. Slysze jej glos, widze jej spojrzenie, czuje zapach palonego papierosa. Czyzbym nie wyszedl z wagonu na przystanku Tacubaya, nie dotykal wilgotnego krocza brzydkiej kobiety? Nie wiem czy powinny przerazac mnie mysli czy czyny. Co sie ze mna dzieje? Gram role stworcy, ktory slowem wskrzesza byty? Dotknalem jej orgazmu. To moja prawda, moja rzeczywistosc, ktorej nie odbiora mi krople prysznica. Wierzyc sobie, obrazom zapisanym w pamieci, zmyslom, ktore delektowaly seksu? Wierzyc Tanie, jej ufnemu spojrzeniu, niewinnej milosci? Kim jestem? Tworem marzen i wstydnie przykrywanych pragnien, czy kreacja otoczenia, lat rodzicielskiego wychowania i moralow spolecznosci? A moze jednym i drugim? Uosobieniem teorii relatiwizmu, kameleonem o wnetrzu roznym zewnetrznej postawie? Moze jednosc ducha, ciala i psychiki jest tylko mitem? Moze rozrywam ma swiatynie trojcy? Moze.
- Ja Ciebie chrzcze. W imie Ojca i Syna i Ducha Swietego
- Amen - odpowiadam w ciszy obserwujac z dala niemowlece ksztalty. Kaplan skrapia czolo dziecka, ktore od tej chwili staje sie czlonkiem chrzescijanskiej wspolnoty. Wedlug katolickiej wiary ten moment materializuje obietnice nieba. Dziwnie to brzmi, ale teraz wszystko zalezy od ochrzczonego bobasa. Kosciol pelny jest ludzi. Rozgladam sie po umalowanych obliczach kobiet, pelnych powagi twarzach mezczyzn, glowkach niewinnych dzieci. Wszystko jest piekne, puder pokrywa zarysy niedoskonalosci. Stonowane ruchy, eleganckie spojrzenia, subtelne dzwieki. Otaczajacy mnie ludzie trwaja w odczuciu perfekcji, w narcystycznym zauroczeniu swym pieknem. Bezplciowi i niedostepni, schowani za maskami sztucznej elegancji, stanowionych praw, moralow i powinnosci. Odzwierzeceni, kierujacy sie inteligencja i wola wolnego wyboru, odrzucajaca brudy i zlo niedoskonalosci. Odcieci od instyntkow, od niegodnego nadrzednej istoty wenu natury, trwaja skamieniali, niczym mojzeszowe tablice. Ja- przybrana w garnitur bestia i oni- porcelanowe statuetki. Zlo w zmaganiu z dobrem, zoroastranski Ozmud, spogladajacy w oblicze Arymana, czern sprzeciwiajaca sie bieli. I Ona, ktora laczy dwa swiaty, ktora w swej czerwonej sukni, niczym krew daje zycie zastyglemu istnieniu. Pelna ciepla i witalnosci, wszczepia instynkt w ducha oplatajacego cialo. Piekna, wlocznia milosci burzy mury wzniesione przez panow olimpu, przewraca bozkow zoroastry, niesie swiatlo w podziemne progi hadesu nowej ery. Przy niej znajduje odpowiedzi. Jestem prawda jej oczu, nie zludnym odbiciem lustra. Sojrzeniem mego umyslu cumuje w przystani jej uczuc. Tylko w istocie drugiego czlowieka mozna zasmakowac czlowieczenstwa. W samotnosci egzystencji jestem jedynie cieniem, niewyraznym odbiciem promieni stworzenia.
Lezymy nadzy, delektujac sie gluchym dzwiekiem wentylatora. Nasluchujemy bicia serc i spowolnionego oddechu. Tkwimy w edenie wyrwani z wladzy czasu, odrzucajac strach przemijalnosci.
- Kochasz mnie?
- Kocham - slowa uderzaja w przestrzen. Won roz miesza sie z zapachem lateksu.

3 comments:

ania1410 said...
This comment has been removed by the author.
ania1410 said...

bardzo dobrze się to czyta.. kilka błędów językowych, zawsze się czepiam :) np łydki jak grafit - hmm nie wiem czy nie miał być granit, grafit to wegiel przeciez z zasady kruchy :) ponato egoncentrysci - sie nie spotkalam z taka odmiana

poza tym naprawde oryginalne. dobrze napisane, ciekawe i 'mokre' :)
Pozdro Sulej

Unknown said...

cóż... że tak powiem w metrze różne świństwa przychodzą do głowy.. może nie w warszawski - bo nie zdążą ale w innych owszem ;) a tak abstrahując od 'śliskich' tematów to może byś się kiedyś odezwał ... :]