Tuesday, May 1, 2007

Latarnia
Wpatruje sie w horyzont, u mych stop fale rozbijaja sie o kamienie. Z naprzeciwnej wyspy ponownie blysnelo swiatlo latarni. Wilgotny wiatr pokrywa skore okladem morskiej soli. Cudownie bylo zanurzyc sie w orzezwiajacej fali. Czulem sie sie wolny. Niesamowite jest uczucie glebi, orzezwiajacego pradu. Tylko ja i morze, poruszany sila dloni rodzierajacej wzburzone fale. Zastanawiam sie czy morze przynosi szczescie, czy samo w sobie jest szczesciem.
Fale zerwaly lancuch pozadania, uwalniajac od zaslepienia ponetnosci. Zmyly ze mnie psie futro, by ponownie przyodziac w szaty czlowieczenstwa. Wyrwalem sie z klatki przyjaciol, nie po to, by wpasc w sidla baletnicy. Pociaga mnie, ale to nie powod, by slinic sie niczym tresowany pudel dotrzymujacu panskiego kroku. Nie jestem psem, lecz wolnym czlowiekiem, jednak zachlysnalem sie wolnoscia w sposob, ktory przyprawil o czkawke. Boze, dziekuje ci za to, ze stworzyles oceany.
Acuarium
Nie jade do Chachalacas. W akwarium spotkalem mloda przewodniczke o przeszywajacych oczach i pieknym usmiechu. Spedzilismy 4 godziny, opowiadala o rekinach. Jutro pokaze mi miaste i zabierze na rynek, gdzie sprzedaja typowy koktajl z owocow morza. Siedze na kamieniach wpatrujac sie w wode, za 10 minut konczy prace. Nie chce czekac do jutro, zabieram ja na kawe.
Spacerowalismy bulwarem, przeciskajac sie przez tlum turystow i stragany miejscowych sprzedawcow, dotarlismy nareszcie do przymorskiej kawiarni. Ona zamowila michelade, ja chelade z ciemnym piwem, ktora wypilem duszkiem. Rozmawialismy o przeszlosci, opowiedzialem jej, ze bylem niesfornym dzieckiem. Zaprosila mnie do siebie.
Jej ojciec byl nurkiem, widac to po zgrubialej twarzy i zapadlych powiekach. Opowiadal, ze w 1982 nurkowal z Polakami. Z poczatku nieufny i zazdrosny o corke, po pewnym czasie uchylil rabka wspomnien. Matka usmiechala sie, podczas gdy jadlem tacos. Wypilem kawe, podziekowalem za goscine i wsiadlem do przejezdzajacej taksowki. Podczas gdy pisalem wiadomosc tancerce, taksowkarz opowiadal o wczorajszym napadzie, podczas ktorego ledwo uszedl z zyciem. Bylo po drugiej, a ja zapragnalem ja zobaczyc.
Promienie slonca biczem smagaja spalona skore. Upal wdziera sie w kazdy centymetr ciala, a zmeczenie przyspawa do metalowej lawki. Dopiero zaczyna sie dzien, a mi brak sil by oddychac.
Zbyt wiele doznan jak na jeden wieczor, do tego od rana slonce zieje ognistymi promieniami. Rozgladam sie za cieniem, ale nie pomaga na wiele. Wymeczone kilometrowymi przechadzkami stopy odmawiaja posluszenstwa, chroniac sie za bolem pecherzy. Do mola zostalo niewiele, wygladam pomocnej dloni morskich fal.
Wiedzialem, ze moge liczyc na moc glebi. Smakuje chwil zapomnienia posrod fal rozbijajacych sie o skaliste zbocze. Racze sie momentem oczyszczenia, zmycia brudu codziennosci, w morskiej swiezosci chowajac sie przed zarem upiornego slonca.
O 3-ciej wyszla z akwarium. Przeciskalismy sie przez tlumy ludzi na rynku, by reszcie zasiasc przy stoliku w oczekiwaniu na zamowiony koktail. Zamilklismy na kilka minut cieszac podniebienie smakiem zmieszanych owocow morza. Napoj byl orzezwiajacy. Nie zastanawialem sie nad czasem. Patrzylem na jej twarz, spogladalem w oczy, jej usmiech przypomnial mi o wachlarzu.
Ruszylismy na drugi koniec miasta, w miejsce gdzie rzeka laczy sie z morzem. Widok byl piekny, a plaza pusta, przygladalismy sie wodnemu nurtowi. Zmierzch przykryl zar slonecznych promieni, a cudowny wiatr piescil zmeczona dniem skore. Slonce powoli wtapialo sie w fale oceanu, jej spojrzenie bylo coraz wnikliwsze, jej zapach bardziej wyrazisty, jej oddech glosniejszy. Zgaslo slonce.

No comments: